[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była też wyraźnie przestraszona, choć przyznawała, że to śmieszne, Uznawała słuszność zasady "po pracy zabawa", była przekonana o niezachwianej prawości swego syna, jej rozdrażnienie, mówiła sobie, wynika z tego nieznośnego przeziębienia.Mimo to myśl o balu - rozrywce tak odmiennej od wypoczynku wakacyjnego w towarzystwie stryja Edwarda - sprawiała jej jakąś nieokreśloną przykrość.Myśl ta prześladowała ją przez cały wieczór i wracała też kilkakrotnie w ciągu następnego dnia.Nazajutrz wieczorem zapalenie gardła jeszcze się zaostrzyło, lecz nie powiedziała o tym Piotrowi.Spiesznie wypił herbatę i zdawał się nie zwracać uwagi na to, co je; następnie rzuciwszy jej żartobliwe spojrzenie, wziął tekturowe pudło, które przyniósł po południu i wyszedł z nim do frontowego pokoju.Bez słowa postawiła mu w łazience gorącą wodę.Wsłuchiwała się w każdy jego ruch, miała wrażenie, że goli się bardzo długo - rano robił to tak szybko.Myślała też o wszystkich dodatkach koniecznych do wieczorowego stroju - skąd je wziął? Wydało się jej nagle czymś wysoce nieodpowiednim, by w tym nędznym, ubogim mieszkaniu ktoś się tak stroił.Czyż nie miał wcale wyczucia, co jest stosowne, a co nie? Ogarnął ją poprzedni nastrój i to w stopniu znacznie spotęgowanym.Mimo to, gdy usłyszała wreszcie jego kroki, odwróciła się od zlewu z wyrazem oczekiwania.Wszedł spokojnie, stąpając pewnie w wypożyczonych lakierkach.- No i jak? - spytał spokojnie.- Jak wyglądam?Oniemiała - mogła tylko stać bez ruchu, ręce jej ociekały jeszcze wodą od zmywania, rozwartymi ustami chwytała powietrze jak ryba.To nie jej syn - ten wytworny młodzieniec o wygolonej różowej twarzy, w niepokalanej bieli koszuli z wysokim kołnierzykiem, smukły i wytworny w pięknym czarnym fraku.Zakasował wszystkich! Val Pinkerton mimo wspaniałej szarfy był przy nim śmiesznym błaznem.Była wzruszona, tak głęboko wzruszona, że oczy jej zaszły łzami.- Och, Piotrusiu! - szeptała - naprawdę.naprawdę.naprawdę wyglądasz wspaniale.Widok syna, który na tle nędznej kuchni wyglądał w pożyczonym fraku jak młody Apollo, wzruszył ją tak bardzo, że czuła niemal fizyczny ból.W tej chwili ogarnęło ją uczucie, jakiego w stosunku do niego nigdy jeszcze nie zaznała: nagły przypływ czułości i podziwu.Frank nie miał nigdy fraka.Frank! Nie, nawet Frank nigdy tak nie wyglądał.Nigdy nie przeżyła takiego uniesienia miłości do Franka, jakie czuła w tej chwili do syna.- Nie mogę się opanować - szepnęła znowu.Był to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy bezwiednie zdradzała się ze swą miłością do niego.- Wprost cię nie poznaję.Jesteś.jesteś.- Wiesz przecież, że strój zdobi człowieka.- Pod wpływem jej spojrzenia czuł się jakoś nieswojo.- Musisz jednak przyznać, że mój frak jest elegancki.Chyba nie będziesz na mnie czekać - dodał poprawiając krawat przed niewielkim lusterkiem na ścianie.- Oczywiście, że będę - zapewniła szybko.- Czy może być inaczej?Dla wprawy wysunął trochę mankiety, po czym rzekł:- Czas wyjść.- Nagle podniósł oczy i zauważył wyraz bolesnego napięcia jej twarzy.- No cóż, Łucjo, zdaje mi się, że miałabyś ochotę pójść ze mną - żartował.- I w moim towarzystwie z pewnością nie podpierałabyś ścian.Nie odpowiedziała, lecz drgnęła i twarz jej spochmurniała.Zapadło chwilowe milczenie.- Nie wracaj zbyt późno - dodała sztywno.- Nie ma obawy! Jutro robota, jak zwykle! Mamo, oczyść mnie trochę, dobrze?Oczyściła go, a gdy w końcu wspaniałość jego stroju została okryta płaszczem, a biel koszuli żółtym jedwabnym szalikiem, który znalazła w szufladzie, skinął jej głową na pożegnanie i wesoło zbiegł ze schodów.Wróciła, by zmyć resztę naczyń; w roztargnieniu nie wiedziała prawie, co robi; po wyjściu tak cudownie odmienionego syna mieszkanie wydało się jej nagle ciche i puste.Dziś przypadała na nią kolej szorowania schodów, ale mimo że odczuwała to stale jako słabość ze swej strony - była tak wyczerpana przeziębieniem, że kazała przyjść posługaczce.Całe szczęście, pomyślała, a usta jej zadrgały ironicznie, Ładnie by wyglądało, gdyby szorując schody, musiała posunąć wiadro z wodą, by syn jej mógł dumnie przejść obok.Mimo zachwytu, w jaki wprawił ją przed chwilą jego widok, nastrój Łucji zaczął się psuć w sposób nieoczekiwany i bezwiedny.Pragnąc się rozerwać, oczekiwała niecierpliwie przybycia pani Collins, która często była skłonna do filozofowania, zazwyczaj mówiła wtedy: "Nic sobie z tego wszystkiego nie robię".Ale dziś wieczór Marta Collins przyszła, jak sama określiła, "w psim humorze".Nie mówiąc wiele, wzięła potrzebne rzeczy i zabrała się do roboty na schodach, plaskaniem ścierki akompaniując sobie do żałosnych strofek ulubionej piosenki; śpiewała lekkim falsetem, słowa zlewały się z sobą:O gdybym mogła być dziewczynąale już nigdy nią nie będę!Prędzej pomarańcza odmieni swą postaćw jabłko opadłe na grzędę.Gdybyż me dziecię już było na świecie,małe, kwilące dziecię,i gdybym ja już nie żyła,a trawa zielonamogiłę moją pokryła.Przez cienkie drzwi smutne słowa piosenki docierały do Łucji drażniącą natarczywością.Tak, dziś wieczór nie była usposobiona do słuchania tej ballady [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •