[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć Winneburczycy nie wejdą już zapewne do żadnej dużej bitwy, w potyczkach polegnie nie mniej niż jedna szósta stanu.Potem będą obozy i biwaki, zepsute żarcie, brud, wszy, komary, skażona woda.Przyjdzie to, co zawsze, co nieuniknione: tyfus, dyzenteria i malaria, które zabiją nie mniej niż jedną czwartą.Do tego doliczyć trzeba ryczałt - wypadki nieprzewidziane, zwykle około jednej piątej stanu.Do domu wróci ośmiuset.Nie więcej.A zapewne mniej.Gościńcem przeszły następne chorągwie, za jazdą pojawiły się korpusy piechoty.Maszerowali łucznicy w żółtych kabatach i okrągłych hełmach, kusznicy w płaskich kapa-linach, pawężnicy i pikinierzy.Za nimi szli tarczownicy, opancerzeni jak raki weterani z Vicovaro i Etolii, dalej kolorowa zbieranina - zaciężni knechci z Metinny, najemnicy z Thurn, Maecht, Geso i Ebbing.Pomimo upału oddziały maszerowały dziarsko, wzbijany żołnierskimi buciorami pył kłębił się nad drogą.Łomotały bębny, powiewały proporce, chwiały się i błyszczały żeleźca pik, oszczepów, halabard i gizarm.Wojacy maszerowali raźnie i wesoło.To szła armia zwycięska.Armia niezwyciężona.Dalej, chłopy, naprzód, do boju! Na Vengerberg! Wykończyć wroga, zemścić się za Sodden! Użyć wesołej wojaczki, napchać sakwy łupem i do domu, do domu!Evertsen patrzył.I liczył.* * *- Vengerberg padł po tygodniu oblężenia - dokończył Jaskier.- Zdziwi cię, ale tam cechy dzielnie i do końca broniły baszt i wyznaczonych odcinków muru.Wyrżnięto więc całą załogę i ludność miasta, coś około sześciu tysięcy ludzi.Na wieść o tym zaczęła się wielka ucieczka.Rozbite pułki i ludność cywilna zaczęły masowo uchodzić do Temerii i Redanii.Tłumy uciekinierów ciągnęły Doliną Pontaru i przełęczami Mahakamu.Ale nie wszystkim udało się uciec.Konne zagony Nilfgaardczyków poszły za nimi, odcinały drogę ucieczki.Wiesz, o co chodziło?- Nie wiem.Nie znam się na.Nie znam się na wojnie, Jaskier.- Chodziło o jeńców.O niewolników.Chcieli zagarnąć w niewolę jak najwięcej ludzi.To dla Nilfgaardu najtańsza siła robocza.Dlatego tak zawzięcie prześladowali uciekinierów.To było wielkie polowanie na ludzi, Geralt.Łatwe polowanie.Bo wojsko uciekło, a uchodzących ludzi nikt nie bronił.- Nikt?- Prawie nikt.* * *- Nie zdążymy.- wycharczał Villis, oglądając się.- Nie zdołamy ujść.Psiakrew, granica już tak blisko.Tak blisko.Rayla stanęła w strzemionach, spojrzała na gościniec wijący się wśród pokrytych borem wzgórz.Droga, jak okiem sięgnąć, usiana była porzuconym dobytkiem, trupami koni, zepchniętymi na pobocza wozami i wózkami.Za nimi, zza lasów, biły w niebo czarne słupy dymów.Słychać było coraz bliższy wrzask, narastające odgłosy walki.- Wykańczają tylną straż.- Villis otarł twarz z sadzy i potu.- Słyszysz, Rayla? Dogonili tylną straż i wycinają ich w pień! Nie zdążymy!- Teraz my jesteśmy tylną strażą - powiedziała sucho najemniczka.- Teraz nasza kolej.Villis pobladł, któryś z przysłuchujących się żołnierzy westchnął głośno.Rayla szarpnęła wodze, obróciła chrapiącego ciężko, z trudem unoszącego łeb wierzchowca.- I tak nie zdołamy ujść - powiedziała spokojnie.- Konie za chwilę padną.Zanim dojdziemy do przełęczy, dopędzą nas i zarąbią.- Rzućmy wszystko i zapadnijmy w lasy - powiedział Villis, nie patrząc na nią.- Pojedynczo, każdy za siebie.Może się uda.przeżyć.Rayla nie odpowiedziała, wzrokiem i ruchem głowy wskazała na przełęcz, na szlak, na ostatnie szeregi długiej kolumny uciekinierów ciągnących ku granicy.Villis zrozumiał.Zaklął wstrętnie, zeskoczył z siodła, zachwiał się, oparł na mieczu.- Z koni! - krzyknął chrapliwie do żołnierzy.- Tarasować gościniec czym się da! Czego się gapicie? Raz matka rodziła i zdycha się ino raz! Jesteśmy wojsko! Jesteśmy straż tylna! Musimy zatrzymać pościg, opóźnić.Zamilkł.- Jeśli opóźnimy pościg, ludzie zdołają przejść do Temerii, na tamtą stronę gór - dokończyła Rayla, też zsiadając z konia.- Tam są kobiety i dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •