[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samnależałem do krewniaków niższej rangi, ale złamałem protokół ipodróżowałem w środku grupy.Przede mną szedł Hun Xoc, a za mną2 Ręka.Naszych dwudziestu jeden akolitów uformowało rząd zakrewniakami.De todos modos, pomyślałem.Wypalmy jointa i trzymajmy sięplanu.Przed nami złoty szlak do Tamoan.12 Kajman dał znak pierwszemu ze zwiadowców.Ten pobiegł na-przód.Bezszelestnie i równo nasz pochód ruszył jak kolejka magne-tyczna, której również nie towarzyszy nawet syk pary.Psy truchtałyobok, żaden nie zaskomlał.Nawet roczniaki nie ośmieliły się szczekać,chyba że im wydano rozkaz lub gdy były na warcie.Z paroma zale-dwie trzaskami rzemieni i skrzypnięciami jednego czy dwóch z dwu-stu czterdziestu natłuszczonych sandałów skierowaliśmy się na pół-nocny wschód ku uprawnej dolinie.Właściwie nie był to marsz, leczbardziej trucht.Moglibyśmy nawet posuwać się szybciej, ale chcie-liśmy wyglądać normalnie.Hop, pomyślałem.Hop.Bez problemu.Hop.Męską stroną traktu płynął niemal wyschnięty strumyk, a coczterdzieści ramion musieliśmy przechodzić nad rowem irygacyjnym,rozgałęziającym się na kolejne wypalone milpa, prostokąty spieczo-nej ziemi wołającej o deszcz.Dalej znajdowały się ugory z wcześniej-szych sezonów i kolejne wypalone pola, niekiedy z rusztowaniem podspichlerz, który właśnie wznoszono.Niektóre z pól nadal dymiły, aledrzewa na skraju sadów morwowych rosnących pomiędzy milpa na-dal miały liście i nic nie wskazywało, że ogień wyrwał się spod kon-troli.Jak słyszałem, w każdej z osad Orłów wypalanie skończyło się bez większych wypadków.To był bardzo dobry omen - świadczył,że pomimo kłopotów 2 Inkrustowana Czaszka nadal pewnie spra-wuje rządy.Chyba zaczynaliśmy opuszczać tereny miasta.Poczułem się wspa-niale.Może wszystko zaczęło się układać jak należy.Mieliśmy jużplan, a przynajmniej szkic planu.Kiedy tylko dotrę do Teotihuacan,uzyskam jakoś audiencję u pani Koh.Obaj z 2 Inkrustowaną Czasz-ką zgodnie uznaliśmy, że nie powiem jej, kim jestem naprawdę, anisłowa o Jedzie, w co zresztą władczyni nie uwierzyłaby, ani też o Sza-kalu, o ile się uda.Miałem wymyślić coś ogólnego i skrótowego, coprzyciągnie jej uwagę.A potem przekonać ją, że mam najwyższej wagiinformacje o nieuchronnym końcu Teotihuacan, i skłonić panią Kohdo opuszczenia miasta w tajemnicy.Jak to się mówi w siłach prawai porządku oraz organizacjach szpiegowskich, miałem ją przekaba-cić.A kiedy ujawni mi składniki narkotyków do Gry i jak tylko po-znam recepturę ich wytwarzania, wyślę wszystko do 21c przez pię-ciu speckurierów.W zamian za to 2 Inkrustowana Czaszka zakopiezapieczętowaną kamienną skrzynię z próbkami tych substancji orazmoimi notatkami o Grze.Skrzynia znajdować się będzie na przecię-ciu ramion krzyża z namagnesowanego żelaza, więc Marena i spółkałatwo ją znajdą.I od tej chwili będę mógł uznać swoją misję za wy-konaną.Dane dotrwają do 2012 roku, a grupa badawcza Taro ulep-szy Grę i dokładnie przeanalizuje koniec świata, znajdzie tego, któryrozpętał apokalipsę, po czym przywróci Ziemię do normy i wszyscyodjadą triumfalnie w stronę zachodzącego słońca.Wszyscy oprócz mnie, niestety.Ja nadal będę tutaj.Jednak właśniedlatego powstała faza numer dwa.Kiedy wrócę do Ix, 2 Inkrustowa-na Czaszka będzie już korzystał z danych o narkotykach do Gry jakoelementu przetargowego.Jeżeli przejmie kontrolę nad zaopatrzeniemw Starego Solnika i Sternika, wszyscy dziewięcioczaszkowi StrażnicyDnia na świecie będą musieli przyjść do niego.A na dodatek, jak sampowiedział, jeżeli wytworzy silniejsze dawki tych środków, 7 Kolecbędzie w stanie się zmierzyć z 11 Wirem, Strażnikiem Dnia Ocelotów.Nie sądziłem, by 7 Kolec był aż tak utalentowany.Ale może 2 Inkru- stowanej Czaszce chodziło o to, że NAWET 7 Kolec będzie w stanie.i tak dalej.W każdym razie, jeżeli 2 Inkrustowanej Czaszce uda sięzdobyć pozycję kalomte, a przynajmniej zniwelować zagrożenie zestrony Klanu Ocelota, a mnie się uda wrócić na czas, postąpimy taksamo, tyle że kamienna skrzynia będzie większa, by pomieściła teżmoje ciało.Oczywiście nie miałem jasności, dlaczego 2 Inkrustowana Czasz-ka myślał, że będę w stanie tego wszystkiego dokonać.Chociaż możepoza Ix moich działań nie będzie nic ograniczać i wykorzystam w peł-ni swoją INNOZ.Przypuszczalnie 21c wywnioskował, że skoro do-tarłem w tak odległą przeszłość i nawet dostałem się do jego głowy,to warto dać mi szansę.Przecież wiedział, że mam silną motywację.Zresztą, poza przekazaniem danych do roku 2012, nie miałem innychosobistych ambitnych celów.Na dodatek wiedziałem, że nie pożyjędługo.I nie miałem dokąd pójść.Należałem do 2 InkrustowanejCzaszki na dobre i na złe.Poza tym.co to było?Odruchowo zerknąłem w prawo i w lewo, próbując dostrzec ruch.Ach, to tylko wiewiórki na drzewach.Wśród liści zafurkotał lelek.Trakt zmienił się w ścieżkę.Pochód opuścił już osady chłopów, alenadal znajdował się w okolicach, które można zapewne nazwać tere-nami łowieckimi Klanu Orła.Szlak meandrował coraz bardziej, okrą-żał wielkie pnie.Nawet oczy Szakala z trudem mogły przebić się przezciemności rozpraszane jedynie blaskiem gwiazd, ale stopy instynk-townie znajdowały miejsca, gdzie stąpali idący przede mną.Gdybynasze ślady zobaczył śledzący nas tropiciel, nie umiałby określić, ileosób tędy przeszło.A przynajmniej nie dałoby się tego odczytać ztropu.A ktokolwiek, kto właśnie przebywałby w dżungli - traper,przemytnik czy szpieg, czyli ktoś, kto nie miałby prawa znalezć sięna szlaku - nie usłyszałby nic podejrzanego.Hop.Hop.Wyczuwa-łem pod warstwami skórzanych podeszew zdzbła wiechlinowatej tra-wy, łodygi trzcin i gumę moich nowych, nierozchodzonych sanda-łów.Minęliśmy trzy małe osady, wszystkie pod zarządem Klanu Orła.W końcu Xoc zwolnił i odciągnął mnie na bok.Dwóch młodszych krewniaków z pięciu o podobnej jak ja posturze i dla bezpieczeństwa-mojego bezpieczeństwa, żeby było jasne - ubranych jak ja, zrobiło tosamo.Hun Xoc wyszeptał, że rany, które pozostały po usunięciu od-cisków, muszą się jeszcze goić.Zapewniłem, że wszystko w porządku,ale dotknął mego prawego kolana.Rana ropiała.Hun Xoc skinął natragarzy.Czterech natychmiast wystąpiło z szeregu i uklękło.Naszaczwórka, czyli ja, moje sobowtóry i Hun Xoc, usiedliśmy na siodeł-kach, obejmując udami pas tragarza.Mój wstał, objął mi kolana ra-mionami, przycisnął mocniej do boków, po czym zajął moje miejscew pochodzie i zrównał krok z resztą wędrowców.Około osiemnaście mil od miejsca, skąd wyruszyliśmy, szlak skrę-cił na północ i powiódł nas ze wzgórz w dzikie zarośla, które tworzyłyciemny, liściasty tunel nad ścieżką.Z przodu niósł się ciszy szmer, po-chrapywanie Prawuja %7łółtej Drogi, prowadzącego na północ, na pu-stynię, która eony lat temu była morzem, i na białą krawędz świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •