[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz szermierze już złożyli przysięgi.Teraz nastała autokracja, a nie demokracja.- Nawet gdybyśmy dzisiaj obaj umarli, już osiągnęliśmy nie­śmiertelność - powiedział do czarnoksiężnika.Musiał prawie krzyczeć.Rotanxi nie odpowiedział mu zwykłym szyderczym uśmiesz­kiem, tylko przez chwilę mierzył go wzrokiem.- Masz rację, lordzie Shonsu.To pewna pociecha.- Teraz, panie! - zawołał kapłan- Za chwilę.- Wrzawa nie cichła.- Co jest następne w planie uroczystości?- Nic, panie.W takim razie pora na niespodziankę.Wallie zobaczył, że Boariyi unosi rękę.Natychmiast zapadła cisza.Rzeczywiście im­ponujące! Siódmy rozsunął zasłonę i wkroczył do świątyni.Nie zauważył podwyższenia.O mały włos potknąłby się i ru­nął na twarz, zaprzepaszczając wszelkie szansę.Pokonawszy przeszkodę, ruszył dalej.Stanął przed posągiem i pokłonił się Bo­gini.Następnie odwrócił się do zebranych i zasalutował.Echo je­go grobowego głosu odbiło się echem od przeszklonych wrót.Na wprost niego stało pięciu Siódmych.Zoariyi, najniższy z nich, zachował kamienną twarz, ale jego oczy były czujne.Ti-vanixi wyglądał na oszołomionego i nieszczęśliwego.Jedyny sta­rzec w tym gronie był zapewne lordem Chin-jakimś-tam, o którym wspomniał Nnanji.Imion pucołowatego mężczyzny z blizną i jego młod­szego towarzysza o nieokreślonym wyglądzie Wallie nie znał.Spośród zielonych Szóstych niektórzy mieli zdziwione miny, in­ni marsowe, jeden czy dwóch uśmiechało się.Za nimi widać by­ło niezliczone rzędy męskich twarzy i rękojeści mieczów.Tyczkowaty Boariyi skrzyżował ramiona i uniósł podbródek.Na czerwonej twarzy malował się wyraz wściekłości.- Lordzie Boariyi, domagam się przywództwa, ponieważ je­stem tu z rozkazu Bogini - oznajmił Shonsu.W świątyni panowała grobowa cisza.Gdyby Wallie zamknął oczy, uznałby, że jest pusta.Nie wiedział, czego oczekiwać.Epos Doi był poruszający, ale dlaczego Boariyi miałby dobrowolnie oddawać władzę?- Doprawdy? Spóźniłeś się, lordzie Shonsu.Zjazd jest za­przysiężony.- Jak słyszałeś, załatwiałem w Sen pewne sprawy.- Ooo! - wyrwało się juniorom.Boariyi zmrużył oczy.- Naprawdę spodziewasz się, że w to uwierzymy? Wszyscy wiedzą o twojej długoletniej znajomości z lady Doą, lordzie Shonsu.Chociaż jej występ sprawił nam wielką radość, potrzebu­jemy dowodów.Odwrócił się do swojej armii, gotowy wydać rozkaz rozejścia się.Sprytne posunięcie!- Na dowód mam jeńca - zagrzmiał Wallie.Szeregi zafalowały jak łany zboża rozkołysane przez wiatr.Na twarzy Boariyiego odbiła się niepewność.- Jest nim lord Rotanxi, czarnoksiężnik siódmej rangi, czaro­dziej Sen, człowiek, który przysłał kilty.Zagłuszono go.Boariyi gestem nakazał ciszę.Poczerwieniał jeszcze bardziej.- Pokaż go!Wallie udał, że się waha.- Mógłbym po niego posłać.Czy zgodnie z sutrami uznasz go za mojego więźnia?- Nie zabiorę ci jeńca, póki żyjesz, ale tobie nie gwarantuję bezpieczeństwa.- Chronią mnie kodeksy honorowe i mój miecz - odparł Wal­lie, żałując, że w to nie wierzy.Dał znak.Cały blask Boga Snów nie mógł się równać z uśmiechem Nnanjiego, który trzymał dłoń na karku jeńca i po­pychał go przez całą szerokość świątyni.W drugiej ręce ściskał koniec sznura.Boariyi drgnął zaskoczony na widok znaków ce­chowych pojmanego.Minąwszy suzerena, Nnanji przeparadował obok Szóstych i Siódmych, zawrócił i stanął obok mentora.Ciszę zmącił szum, jakby fala toczyła kamyki.Stopniowo nara­stał, aż w końcu eksplodował z hukiem niczym grzywacz rozbi­jający się o skały.Thana i Katanji dołączyli do lorda Shonsu i jego protegowane­go.Mimo napięcia i zmęczenia Walliemu zachciało się śmiać.Szermierze też musieli dostrzec kontrast: z jednej strony Boariyi ze swoją hordą, z drugiej Shonsu z rannym Pierwszym, Drugą i miedzianowłosym młodzieńcem przebranym za Piątego.Ale Shonsu miał jeńca, i to jakiego!Boariyi znalazł się w trudnej sytuacji.Nie bardzo wiedział, jak wycofać się z honorem.- Przybyłem tutaj po błogosławieństwo, a nie tanią rozrywkę - oświadczył głosem ochrypłym z gniewu.- Rzucasz wyzwanie, lordzie Shonsu?Sprytne.Jeśli Shonsu powie “tak", czeka go śmierć, jeśli po­wie “nie" - hańba.- Nie chcę z tobą walczyć, panie, ale nie dlatego, że się boję.Jestem lepszym szermierzem i mam po swojej stronie Boginię.Nie zamierzam jednak pojedynkować się z całą armią.Spotkamy się jeden na jednego czy wykorzystasz przysięgę krwi?Boariyi zerknął na wuja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •