[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawsze jeden pułkownik, Adiutant-Commandant, był nasłużbie, a pod jego rozkazami dwóch, czterech oficerów sztabowych, czasem i więcej podługspodziewanego ruchu.On oznaczał z listy służbowej, który miał być: premier marcher,second, troisime itd.Kiedy z misją już przedostatniego wyprawił, wysyłał razem i Guida pokilku innych oficerów, dając mu kartkę z nazwiskami powołanych.Oficer, jadący z misją,odbierał rozkaz otwarty, podobnej treści:  Kapitan R.uda się na F.G.N.do B.gdziezastanie marszałka A.któremu wręczy załączoną ekspedycję.Najczęściej sam książęoddawał tę ekspedycję, zwłaszcza kiedy potrzeba było jakiego objaśnienia.Czasempowierzano oficerowi wysłanemu treść listu, czasem wyprawiano dwóch i trzech w półgodziny jednego po drugim z ekspedycją jednej treści i w jedno miejsce, co miało znaczyć, żedroga niepewna i że wezmie diabeł dwóch, a czy trzeci dojedzie? Jeżeli w otwartym rozkaziebyło wyraznie, że oficer ma pocztą jechać, wtenczas udawał się on do kasjera, ten zaliczyłpieniądze, z których wszakże za powrotem trzeba było się wyrachować, podając rachunek nadrukowanej kartce wręczonej wraz z pieniędzmi.Pocztą można było jechać albojednokonnym wózkiem, albo konno ( franc trier).Wózki te pocztowe we Francji, na dwóchwysokich kołach, zwą gminnie, ale bardzo właściwie Tapecul.W St.Denis w owym czasie,kiedy pani Meurt de-froid brodę goliła, a Wielki Książę manewrował, karetki utrzymującekomunikację z Paryżem nazywano Pot de Chambre.Ci ugrzecznieni Francuzi mają częstowyrazy, których my, barbarzyńcy, nie śmiemy i wymówić.Otóż tych Tapecul używaliśmybardzo rzadko.Raz, że strudzonemu trudno nie zatrzymać się czasem, a wtenczas, gdyby końidący między dwoma dyszlami upadł, czego się zawsze po koniu pocztowym spodziewaćnależy  można było łatwo siąść na niego, lecz la Franconi, to jest głową na dół.Po wtóre,że tylko wtenczas można było puszczać się nimi, kiedy droga była dobra i wolna odmaszerującego wojska.Inaczej jechałby kurier głównego sztabu wielkiej armii, jak jezdziłczeski student wiedeńskim landkuczerem na koncepistę do Lwowa.Zawsze więc prawiejezdziło się konno.W początkach kampanii były na pocztach we Francji niezłe koniewierzchowe, zwane bidets, i z dobrym okubaczeniem, ale pózniej łaska boska, jeżeli znalazłosię na stacji niezbyt zmęczoną szkapę z wszystkimi czterema nogami.Postylion jechałnaprzód, wytrzaskiwał harapem albo jęczał i krzyczał, kiedy mu przyszło pędzić jak nazłamanie karku, dzień czy noc, błoto czy lód.Pierwszy raz w życiu odbyłem szlichtadę po gołoledzi na koniu okutym bez ocelów przysamym otwarciu kampanii 1814 roku z Chlons do wsi Islettes.Tam to jest owa sławnaposition des Islettes, gdzie nieszczęsny Dillon w pięć tysięcy zatrzymał 1792 r.całą armięksięcia Brunszwickiego.Stamtąd dogoniłem sztab w Vitry.Te dwa dni zostaną wiecznie wmojej pamięci, lubo z podobnych nie były ostatnie.Noc ciemna powiększała iniebezpieczeństwo, i obawę.Mimo ostrego zimna pot kapał mi z czoła, a każde pośliznięciesię tępych podków, grożące zdruzgotaniem ręki lub nogi, uderzało jakby siłą elektrycznąmrozem i gorącem od stóp do głowy, od głowy do stóp.I cóż stąd za zaszczyt?  pytałem sięnieraz, klnąc służbę sztabową.Linia nie lubi sztabu, zazdrości mu tego dachu, pod którymczęsto nocuje, a nie wie, jak on gorzko, bo bez uznania zasługi, opłaca pozorne wygody.Jeżeli postyliony we Francji, gdzie poczta zwykle szybko jezdzi, gdzie i w czasie pokojupodróżować konno nie jest nowością, utyskiwały na nasze szalone wyścigi, cóż dopiero wNiemczech, a zwłaszcza w Saksonii.Od dzieciństwa słyszałem zawsze użalania się na niczym40 nie wzruszoną flegmę saskich postylionów, dlatego następujące zdarzenie było dla mniewielce ucieszne.Posłany byłem do generała Latour Mobourg.Wyjechałem kolasą, jakiej już w naszymkraju pod denominacją Skarbnika trudno gdzie znalezć.Postylion dobrze wykarmiony, wżółtej kurcie, stosowanym kapeluszu, odpowiadając na wszystko: Schn! i jeszcze raz Schn!usiadł poważnie na koziołku, łokcie do siebie jakby do steyera zaokrąglił, batożek na bokspuścił, klasnął językiem i ruszył wolnym truchcikiem.Zadziwiło go, gdym mu kazał prędzejjechać, a jeszcze więcej, gdy zniecierpliwiony jego nieposłuszeństwem dałem mu dozrozumienia, aby robił, co każę, bo jego grzbiet blisko, a moje buty kończaste.Zamruczał imruczał ciągle, ale jechał żwawo.Pod wieczór przyjeżdżamy do miasteczka, gdziespodziewałem się zastać generała, ale zastałem tylko oficera, który mi oświadczył, żeforpoczty swoje w ten moment ściąga na tę stronę miasta.Bliskość niespodziananieprzyjaciela nie dozwalała mi podróżować kolasą, tym bardziej że trakt trzeba było opuścići od wsi do wsi szukać tego, którego tu nie zastałem.Kazałem więc wyprząc konie, najednego włożyć kulbakę, którą przezorny Niemiec miał w kolasie  na drugiego zaś wsiąśćoklep Jego postyliońskiej Mości  i ruszyłem żwawo w stronę mi wskazaną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •