[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, teraz się pośpieszmy.Tamci na posterunkach czekają na zmianę.Za dwie godziny wy też, chłopaki, będziecie tak czekali i klęli jak wszyscy diabli, jeżeli następna zmiana spóźni się o minutę.Więc ruszcie się, żeby to już mieć za sobą.A potem jeszcze raz napełnia się manierkę na drogę i bierze jeszcze jeden sandwicz, zawija się go w woskowany papier, który Stark nakazał kucha­rzom zostawiać dla nich (i którego normalnie podoficerowie kasynowi także nigdy nie wydają), zapina go się w kieszeni koszuli khaki, czując jego ciepło na piersi, i odchodzi pozostawiając rozeźlonego kucharza, który jest niezłomnie przekonany, że tutaj pieszczą się z nimi; „Wódz" roztropnie pozostaje w kuchni, gdzie jest kawa, a zmiana zaczyna się wspinać po stromej ścieżce wiodącej za namiotem kuchni na wierzch nasypu.Możliwe, że jakaś cząstka Pieśni nadterminowych zrodziła się także i z tego.Po rozprowadzeniu zmiany stawał na posterunku i z pełnym napięcia ożywieniem, które rodzi nocna służba wartownicza w polu, obserwował reflektory samochodów na szosie, sunące za ogrodzeniem i skręcające w kierunku północnym, ku jasno oświetlonej bramie głównej, zwalniające przy posterunku kontrolnym korpusu wojsk lotniczych, a potem jadące ku skupisku odbitych przez chmury świateł, którym było Hickam Field, o milę dalej na zachód.I patrzał na nie czując, jak senność wycieka z niego niby woda, patrzał z pełną napięcia uwagą kangura czy jelenia, czy niedźwie­dzia, który stoi nocą na zboczu góry i spogląda ż podziwem na oświetlone pociągi wiozące myśliwych na otwarcie sezonu, i nie uświadamia sobie ich znaczenia; patrzał na to nie jako człowiek, ale jako nieodłączna cząstka przyrody i samej nocy, tak jakby dwie samotne godziny spędzone w tej ciszy nareszcie wyparły go z ważnego jestestwa w tę wielką świadomość, o której wmówił sobie, że już w nią nie wierzy.I wtedy potrafił na chwilę zrozumieć, że jeleń i inna zwierzyna może tak kochać myśliwych, którzy ją zabijają, tak samo jak rozumiał, że myśliwi znacznie bardziej kochają tę zwierzynę, którą tak usilnie starają się zabić, niż wszelkie humanitarne towarzystwa opieki nad zwierzętami.I gdyby to od niego zależało, nie chciałby wcale, żeby było inaczej.Dlatego że był żołnierzem i że w tej chwili widział to wszystko w kruchej, kryształowej jasności cienkiego szklanego kielicha ciszy, którym jest służba wartownicza w polu nocą, w ciągu ostatniej pół godziny przed zmianą.Możliwe, że Pieśń nadterminowych zrodziła się także i z tego.Usłyszał, jeszcze zanim go dojrzał, nadchodzącego po nasypie żołnierza, który miał go zmienić.A potem ów odgłos kroków przemienił się w Readalla Treadwella, który wynurzył się z ciemności wyglądając w pełnym oporzą­dzeniu jak chodzący dom towarowy i opędzając się od moskitów.- „Piętaszek" kazał ci powiedzieć, że będzie na południe stąd, przy drutach.- A po kiego licha?- Skąd mogę wiedzieć? Mówię ci to, co kazał.- Okej - uśmiechnął się Prew.Odchrząknął.Zawsze odchrząkiwał.Po dwóch godzinach na posterunku zawsze mu się zdawało, że jego struny głosowe nie będą działały.- Musiałem go obudzić, kiedy wychodziłem - dodał.- Tak? To szkoda, psiakrew.Czy ten cholerny porucznik już był?- Nie, jeszcze nie.Zabierze „Piętaszka", a potem wezmą gitarę, przyjdą tu i poczekają na Andy'ego.- To ja się z pewnością na niego napruję - rzekł z goryczą Readall Treadwell.- Ten drań nigdy nie przyjeżdża po jedenastej.Znów człowiek dziś oka nie zmruży.- Tak? To szkoda - wyszczerzył zęby Prew.- Zawsze możesz podejść i pogadać z jakimś innym posterunkiem, i zakurzyć cichcem papierosa.- Popieprz bąka - odparł Readall Treadwell.- Mnie potrzeba snu.A właśnie snu nigdy nie mam.Powiedz „Wodzowi", żeby podesłał mi tu kogoś, jak zobaczy ciężarówkę! - zawołał za nim.- Jeżeli chce, żeby ten posterunek nie usnął.„Wódz" Choate leżał spokojnie na wznak pośród skotłaszonych koców w swoim namiocie, który jego masywny korpus zdawał się rozsadzać.Czytał pod moskitierą komiksy przy świecy przylepionej do hełmu.„Wódz" sypiał sam; w zwyczajnym, przepisowym namiocie ledwie było dość miejsca dla niego, nie mówiąc już o towarzyszu noclegu, a kiedy wychodził w pole, co zdarzało się rzadko, zabierał dwie połówki namiotu zamiast jednej, odkąd magazynier Leva musiał z nim raz biwakować.- Reedy prosił, żebyście kogoś przysłali, jak przyjedzie porucznik.- To nie moja zmiana - odburknął „Wódz".- Nie jestem na służbie.- Ja tylko powtarzani to, co mi kazał powiedzieć.- To wałkoń, psiakrew - odrzekł łagodnie „Wódz" wypuszczając z ręki otwartą broszurę, która opadła mu na piersi jak znaczek pocztowy.Przeciągnął się.- Jakby pod nim rozpalić ogień, jeszcze by wołał kogoś, żeby przyszedł go zgasić.No, dobra, załatwię to - dodał i zatopi! się na powrót w przygodach Dicka Tracy.„Piętaszek" był o całe sto pięćdziesiąt jardów potykania się w ciemno­ściach o korzenie, przy wielkim, luźnym półkolu podwójnego płotu kolczastego.Gadał przez druty z wartownikiem z korpusu wojsk lotniczych, pilnującym składnicy złomu po drugiej stronie drogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •