[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy statek za-cumował w Dun Laoghaire, dziwny wydal się jej widok pięknego miasta,które było całe rozświetlone, eleganckie i nietknięte przez bomby.Przyzwyczaiła się do Londynu, gdzie zniszczeniu uległo tyle pięknychbudynków.Rozumiała te zrujnowane mury i zapadłe dachy: ona czuła siętak samo, zrujnowana i zapadła.Tutaj wielu ludzi wyglądało na zdrowych, dobrze odżywionych.Niechodzili w połatanych, pocerowanych ubraniach, wyglądali nazadowolonych i zamożnych.Lily poczuła irytację i urazę, że niektórychjej rodaków wojna w ogóle nie dotknęła.A potem poczuła gniew na całąludzką rasę, ponieważ ona straciła człowieka, którego kochała.Uznała, że to nie ich wina, że nie zostali rozdarci na kawałki przez tęwojnę.To nie ich wina.Nie, ten zaszczyt przypadał Bogu.Jej gniewprzeciw Niemu był zażarty i silny, i dlatego też nie było dla niej ucieczkiw modlitwy.Z wielkim trudem modliła się, kiedy była z Jamiem,ponieważ każda modlitwa przypominała jej o tym, że łamie Boże prawa.Teraz, kiedy nie istniał już powód łamania tych praw, nadal nie potrafiłasię modlić.Tracąc Jamiego, straciła samą siebie.Pociąg do Waterford był niemal pusty.Miała dla siebie cale siedzeniei patrzyła, jak zmienia się krajobraz, gdy zbliżała się do domu.Byłpiękny, sierpniowy dzień i musiała przestać myśleć, czy Jamiemu by siętu spodobało.Wcześniej mówił o tym, że pojadą do jej domu, kiedy wojna sięskończy, kiedy już powie Mirandzie, kiedy będzie wolny.W Waterford dowiedziała się, że następny autobus do Tamarinodjedzie dopiero o siódmej wieczorem, zostawiła więc walizkę ubagażowego i udała się na nabrzeże, gdzie usiadła na ławce i wpatrywałasię w morze.Odbijające się w wodzie słońce sprawiło, że jej myśli pomknęły kuTorquay i temu, jak postanowiła, że pozwoli Jamiemu odejść.Całeszczęście, że nie powiedziała mu o tym i umarł w niewiedzy.479 Ale teraz musiała bez tego przeżyć resztę życia.Nie miała poczucia,że ten rozdział jej życia został zamknięty.Autobus opuścił Waterford i jechał przez piękną okolicę, której Lilypraktycznie nie dostrzegała.Myślami nadal przebywała w Londynie,przemierzając pospiesznie zmęczone, szare ulice, spoglądając naprzedzierające się przez chmury słońce, myśląc o Jamiem.- Tutaj mam panią wysadzić? - rzekł głośno kierowca, wyrywając Lilyz rozmyślań.Autobus zatrzymał się jak najbliżej Starej Kuzni.Patrzyła na znajomykrajobraz.- Tak, dziękuję panu - odparła.Po odjezdzie autobusu Lily popatrzyła na walizkę, którą zabrała zesobą z Londynu, i pomyślała, że ma to naprawdę gdzieś, czy zostawi ją napoboczu; naprawdę nie miała energii, by wlec ją prawie kilometr aż dodomu.Wepchnęła ją w żywopłot i stanęła twarzą w kierunku swegodomu.Rathnaree skrywało się za drzewami po lewej stronie i Lily poczułaprzypływ nienawiści do tego domu i tego, co sobą reprezentuje.To tebariery klasowe wbiły klin pomiędzy nią a Jamiego, nawet bez Sybil i jejjadu.Lochravenowie, Beltonowie i Hamiltonowie pochodzili z innegoświata i bez sensu było to, że nie można było przekraczać barierdzielących te dwa światy.Cóż, Lily nie miała zamiaru postawić już wRathnaree swojej stopy.To by za bardzo ją bolało: od teraz będzie żyćtylko w swoim świecie.Otarła łzę i po raz pierwszy pozwoliła sobie odetchnąć i poczuć czystywiejski zapach pól, drzew i dzikiego czosnku.Towarzyszył temu jeszczejeden zapach: lawenda.Stanęła przy murze i zajrzała na drugą stronę.Atam w rogu łąki rosło jakieś dwadzieścia krzaków lawendy.Pamiętałamgliście, że kiedyś był tam tylko jeden krzaczek, ale teraz lawendarozrosła się tak, że tworzyła cały zagajnik, nasączający powietrze tymsugestywnym zapachem.Lily wspięła się na murek, ze-480 skoczyła po drugiej stronie i zbliżyła do lawendy.Kierowanaimpulsem zdjęła buty i pończochy i poczuła pod stopami miękkość trawy.Następnie usiadła, podciągnęła kolana do piersi i zamknęła oczy.Pamiętała, jak babcia Sive mówiła, że lawenda to bardzo stare zioło i żema jakiś związek z duszkami, czy też małymi ludkami, jak ich nazywałababcia.Tutaj, w opiekuńczym sąsiedztwie małych ludków, Lily wygłosiłacichą modlitwę:- Pomóżcie mi - powiedziała i rozpłakała się.Nie słyszała go, dopóki nie wspiął się na murek i nie podszedł do niej:potężny mężczyzna z opaloną twarzą, włosami koloru miedzi inajbardziej życzliwymi niebieskimi oczami, jakie w życiu widziała.- Zobaczyłem panią z drogi - rzeki z troską w głosie.- Przyszedłemzobaczyć, czy wszystko w porządku.Lily przyglądała mu się w milczeniu.- Proszę się nie bać, panienko - dodał.- Nie mam zamiaru zrobić panikrzywdy, ja się tylko zaniepokoiłem.Nazywam się Robby Shanahan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •