[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I ty w to wierzysz? - spytał Wokulski.- Aj! Stanisławie Piotrowiczu, już komu, ale tobie nie godzi sięawansować mnie na durnia.Ty myślisz: ja nie wiem, że tobie chodzio kobietę?.Nu, kobieta smaczna rzecz i bywa, że nawet innemusolidniemu człowiekowi przewróci mózgi.Baw więc się i ty, kiedymasz pieniądze.Ale ja tobie, Stanisławie Piotrowiczu, powiem jed-no słówko, chcesz?.- Proszę cię.- Kto prosi, żeby mu ogolić brodę, nie gniewa się na zdrapanie.Otóż, gołąbku, powiem tobie przypowieść.Znajduje się w tej Francjijakaś cudowna woda na wszystkie choroby (nie pomnę jej nazwi-ska).Więc słuchaj mnie: są tacy, którzy przychodzą tam na kolanachi prawie nie śmią spojrzeć; a są inni, którzy tę wodę bez ceremo-nii piją i nawet zęby płuczą.Ach, Stanisławie Piotrowiczu, ty niewiesz, jak ten pijący grubo żartuje z modlącego się.Zobacz więc,537Bolesław Prusczy nie jesteś takim, a gdybyś był, pluń na wszystko.Ale co tobie?.Boli? prawda.No, pokosztuj wina.- Czyś słyszał co o niej? - głucho spytał Wokulski.- Klnę się, żem nic nadzwyczajnego nie słyszał - odparł Suzinuderzając się w piersi.- Kupcowi trzeba subiektów, a kobiecie biją-cych przed nią czołem, choćby dla zasłonięcia tego zucha, który niebije pokłonów.Rzecz całkiem naturalna.Tylko ty, Stanisławie Pio-trowiczu, nie wchodz między czeredę, a jeżeliś wszedł, podnieś gło-wę.Pół miliona rubli kapitału to przecie nie plewy; z takiego kupcanie powinni naśmiewać się ludzie.Wokulski podniósł się i przeciągnął jak człowiek, któremu zro-biono operację rozpalonym żelazem. Może tak nie być, a może.tak być!.- pomyślał.- Ale jeżelitak jest.część majątku oddam szczęśliwemu wielbicielowi za to; żemnie wyleczył!.Wrócił do siebie i pierwszy raz całkiem spokojnie począł przebie-gać myślą wszystkich adoratorów panny Izabeli, których widywałz nią lub o których tylko słyszał.Przypominał sobie ich znaczącerozmowy, tkliwe spojrzenia, dziwne półsłówka, wszystkie sprawoz-dania pani Meliton, wszystkie sądy, jakie krążyły o pannie Izabeliwśród podziwiającej ją publiczności.Wreszcie głęboko odetchnął:zdawało mu się, że znalazł jakąś nitkę, która może wyprowadzić goz labiryntu. Wyjdę z niego chyba do pracowni Geista - pomyślał czując, żejuż wpadło mu w serce pierwsze ziarno pogardy. Ma prawo, ma wszelkie prawo!.- mruczał uśmiechając się.-Ale też wybór, czy może nawet wybory.Ehej, jakieżem ja podłebydlę; a Geist uważa mnie za człowieka!.Po wyjezdzie Suzina Wokulski po raz drugi odczytał dziś wrę-czony mu list Rzeckiego.Stary subiekt mało pisał o interesach, alebardzo dużo o pani Stawskiej, nieszczęśliwej a pięknej kobiecie, któ-rej mąż gdzieś zginął.538LALKA Do śmierci zobowiążesz mnie - mówił Rzecki - jeżeli coś ob-myślisz dla ostatecznego wyjaśnienia: czy Ludwik Stawski żyje, czyumarł? Po czym następował rejestr dat i miejscowości, w którychzaginiony przebywał opuściwszy Warszawę. Stawska?.Stawska?.- myślał Wokulski.- Już wiem!.To tapiękna pani z córeczką, która mieszka w moim domu.Co za dziw-ny zbieg wypadków: może po to kupiłem dom Aęckich, ażeby po-znać w nim tę drugą?.Nic mnie ona nie obchodzi, skoro tu ostanę,ale dlaczegóż nie miałbym jej dopomóc, jeżeli prosi Rzecki.Ach!wybornie.Będę miał zaraz powód dać prezent baronowej, którą mitak rekomendował Suzin.Wziął adres baronowej i pojechał w okolice Saint-Germain.W sieni domu, w którym mieszkała, był kramik antykwariusza.Wokulski rozmawiając ze szwajcarem mimo woli rzucił okiem naksiążki i z radosnym zdziwieniem spostrzegł egzemplarz poezjiMickiewicza, tej edycji, którą czytał jeszcze jako subiekt Hopfera.Na widok wytartych okładek i spłowiałego papieru cała młodośćstanęła mu przed oczyma.Natychmiast kupił książkę i o mało nie ucałował jej jak reli-kwię.Szwajcar, któremu frank podbił serce dla Wokulskiego, zapro-wadził go aż do drzwi apartamentów baronowej, z uśmiechem ży-cząc przyjemnej zabawy.Wokulski zadzwonił i zaraz na wstępiezobaczył lokaja w pąsowym fraku. Aha! - mruknął.W salonie, rzecz naturalna, były złocone meble, obrazy, dywanyi kwiaty.Po chwili ukazała się baronowa z miną osoby obrażonej,która gotowa jednak przebaczyć.Istotnie przebaczyła mu.W krót-kiej rozmowie Wokulski wyłożył cel wizyty, napisał nazwisko Staw-skiego i miejsc, w których przebywał, usilnie prosząc, ażeby baro-nowa przez swoje liczne stosunki dała mu o zaginionym dokładnąwiadomość.539Bolesław Prus- To jest możliwe - odparła wielka dama - ale.czy nie zniechęcąpana koszta?.Musimy odwołać się do policji niemieckiej, angiel-skiej, amerykańskiej.- Więc?.- Więc wyda pan ze trzy tysiące franków?- Oto są cztery tysiące - odparł Wokulski podając jej czek, naktórym wypisał odnośną sumę.- Kiedyż mam spodziewać się odpowiedzi?.- Tego nie jestem w stanie oznaczyć - rzekła baronowa - może zamiesiąc, może za rok.Sądzę jednak - dodała surowo - że o rzeczy-wistości poszukiwań nie wątpi pan?- Tak dalece nie wątpię, że zostawię u Rotszylda kwit jeszcze nadwa tysiące franków, płatnych po otrzymaniu wiadomości o tymczłowieku.- Pan wkrótce wyjeżdża?- O nie.Zabawię jakiś czas.- Ach, zachwycił pana Paryż!.- rzekła baronowa z uśmiechem.- Spodoba się panu jeszcze bardziej z okien mego salonu.Przyjmujęco wieczór.Pożegnali się oboje bardzo zadowoleni: baronowa z pieniędzyswojego klienta, Wokulski, że jednym zamachem spełnił radę Su-zina i prośbę Rzeckiego.Teraz Wokulski został w Paryżu zupełnie osamotniony, bezżadnego obowiązkowego zajęcia.Znowu zwiedzał wystawę, te-atry, nieznane ulice, pominięte sale w muzeach.Znowu podzi-wiał olbrzymie siły Francji, prawidłowość w budowie i życiu mi-lionowego miasta, wpływ łagodnego klimatu na przyśpieszonyrozwój cywilizacji.Znowu pił koniak, jadał kosztowne potrawyalbo grał w karty w salonie baronowej, gdzie zawsze przegry-wał.Taki sposób przepędzania czasu wyczerpywał go znakomicie,ale nie dawał ani kropli radości.Godziny wlokły mu się jak doby,540LALKAdnie nie miały końca, a noce spokojnego snu.Bo choć spał twardo,bez żadnych marzeń przykrych albo przyjemnych, chociaż traciłświadomość, nie mógł jednakże pozbyć się uczucia niezgruntowa-nej goryczy, w której tonęła jego dusza na próżno szukająca tam dnaalbo brzegów. Dajcie mi jakiś cel.albo śmierć!. - mówił nieraz, patrzącw niebo.A w chwilę pózniej śmiał się i myślał: Do kogo ja mówię?.Kto mnie wysłucha w tym mechanizmieślepych sił, których stałem się igraszką? Cóż to za okrutna dola niebyć do niczego przywiązanym, niczego nie pragnąć, a tak wiele ro-zumieć.Zdawało mu się, że widzi jakąś niezmierną fabrykę, skąd wy-biegają nowe słońca, nowe planety, nowe gatunki, nowe narody,a w nich ludzie i serca, które szarpią furie: nadzieja, miłość i boleść.Któraż z nich najgorsza? Nie boleść, bo ona przynajmniej nie kła-mie.Ale ta nadzieja, która tym głębiej strąca, im wyżej podniosła.Ale miłość, ten motyl, którego jedno skrzydło nazywa się niepew-nością, a drugie oszustwem. Wszystko jedno - mruczał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 2 z 2
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)
- Prus Lalka II (2)
- Prus Lalka II
- Prus Boleslaw Lalka 9789185805365
- Prus Boleslaw Lalka 9789185805365 (2)
- Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
- Prawo przyciagania Simone Elkeles
- Bialolecka Ewa Tkacz Iluzji
- Cialdini Robert Wywieranie wpływu na ludzi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hattrickd.pev.pl