[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dale, słyszysz oddechy?Dale słyszał.Spiker znów zaczął mówić:- To Denver wybrano na pierwszy cel.Pociski już zostały odpa­lone.Proszę natychmiast opuścić miasto.Nie zatrzymujcie się pod żadnym pozorem.Ocenia się, że mamy mniej niż.niż trzy minuty.Mój Boże! - krzyknął, poderwał się z fotela i ciężko dysząc wybiegł ze studia.Nikt nie wyłączył sprzętu - kamera ukazywała studio, puste krze­sła, stoły, mapę pogody.- Nie zdążymy - powiedział doktor Rumming do pensjonariu­szy.- Szpital stoi bardzo blisko centrum Denver.Jedyna nadzieja to położyć się na podłodze.Spróbujcie szybko schować się pod stoła­mi i krzesłami.Przerażeni kuracjusze, podporządkowali się autorytatywnemu poleceniu.- To zbyt dużo, jak na moją kurację - oznajmił Dale drżącym głosem.Rumming zdobył się na nikły uśmiech.Leżeli obok siebie na środku pokoju, pozostawiając meble dla innych, ponieważ obaj wie­dzieli, że taka osłona i tak na nic się nie zda.- Zdecydowanie tutaj nie pasujesz - przyznał Rumming - nigdy w życiu nie spotkałem osoby bardziej zdrowej na umyśle.Dale nie słuchał go, myślami był już gdzie indziej.Zamiast o ry­chłej śmierci, rozmyślał o leżących w grobie Colly i Brianie.Wy­obrażał sobie, jak na niebie rozkwita oślepiające światło, a potężny podmuch rozwiewa ziemię i odsłania trumnę, która W jednej chwili przemienia się w popiół.Wszystko ma swój kres, myślał.Już niedłu­go będę z nimi tak całkowicie, jak tylko to możliwe.Wspomniał na­gle naukę chodzenia Briana.Mały zaczynał płakać, gdy tylko się przewrócił; Dale pamiętał, jak Colly powtarzała: “Nie podnoś go za każdym razem, kiedy zaczyna płakać, bo się nauczy, że płacz daje rezultaty".Więc przez trzy dni słuchał, jak Brian zanosi się płaczem, i ani razu nie wyciągnął ręki, aby mu pomóc.Brian nauczył się cho­dzić całkiem szybko i dobrze.Ale teraz, nieoczekiwanie, Dale znów poczuł nieodparty impuls, nakazujący mu podniesienie malca, opar­cie czerwonej, zapłakanej twarzyczki na swoim ramieniu i zapew­nienie: Już dobrze, tatuś cię trzyma.- Już dobrze, tatuś cię trzyma - powiedział na głos.Potem rozbłysło białe światło, tak jaskrawe, że równie łatwo można było je zobaczyć przez okno, jak przez ściany.Zresztą nie było już ścian.Wszyscy jednocześnie wypuścili powietrze z płuc w mimowolnym krzyku i wszyscy jednocześnie zamilkli, już na za­wsze.Huraganowy podmuch poniósł krzyk, wyrwany z gardeł w tym samym ułamku sekundy, w chmury tworzące się nad tym, co kiedyś było Denver.I w tej ostatniej chwili, kiedy krzyk wyrywał się z płuc, a żar wypalał mu czy, Dale zrozumiał, że wbrew całej swej proroczej wie­dzy zdołał ocalić życie tylko jednej osobie - kierownikowi sali, na którym absolutnie mu nie zależało.4.FARMA DLA GRUBASÓWRecepcjonistka była zaskoczona, że wrócił tak szybko.- Och, pan Barth.Miło znowu pana widzieć.- Jest pani zdziwiona - stwierdził Barth.Jego głos dobywał się z głębi okalających podbródek fałd tłuszczu.- Skąd, niezmiernie mi miło, że znowu pana widzę.- Kiedy tu byłem ostatnio? - spytał.- Trzy lata temu.Jak ten czas leci.Recepcjonistka uśmiechnęła się, jednak Barth zauważył, że z odra­zą i przerażeniem spogląda na jego ogromne ciało.W pracy codzien­nie widywała grubych ludzi.Ale Barth wiedział, że on jest wyjątko­wy i ta wyjątkowość napawała go dumą.- Wracam na farmę dla grubasów - zarechotał.Dostał zadyszki, bo śmiech stanowił dla niego duży wysiłek.Recepcjonistka nacisnęła guzik.- Wrócił pan Barth - zakomunikowała.Barth nie rozejrzał się nawet za krzesłem.Żadne nie wytrzyma­łoby jego ciężaru.Oparł się o ścianę.Stanie również było ogrom­nym wysiłkiem i wolał go unikać.Do Centrum Rzeźbienia Sylwetki Andersona wrócił nie z po­wodu zadyszki i zmęczenia, które odczuwał przy najdrobniejszym wysiłku.Przedtem często bywał gruby i nawet odczuwał swego ro­dzaju przyjemność, gdy tłum ludzi rozstępował się, by przepuścić jego masywną postać.Z litością myślał o niskich ludziach, którzy mogli utyć jedynie trochę, bo wzrost nie pozwalał im udźwignąć du­żej masy tłuszczu.Barth miał ponad dwa metry wzrostu i mógł być oszałamiająco tłusty, imponująco tłusty.Zapełnił ubraniami trzydzie­ści szaf i prawdziwą przyjemność sprawiało mu przechodzenie od jednej do drugiej w miarę jak jego brzuch, pośladki i uda stawały się coraz większe.Czasem odnosił wrażenie, że gdyby utył wystarcza­jąco dużo, mógłby objąć panowanie nad światem - mógłby sam stać się światem.Za zastawionym stołem nie ustępował Dżyngis­-chanowi.Tak więc do Centrum Andersona przybył nie z powodu otyłości.Wizyta w Centrum stała się niezbędna, ponieważ tusza zaczęła mu odbierać inne przyjemności.Dziewczyna, z którą spędził noc, stara­ła się ze wszystkich sił, lecz on nie sprostał zadaniu - to znak, że nadszedł czas na odnowę, odświeżenie i redukcję.- Żyję wyłącznie dla przyjemności - wysapał, zwracając się do recepcjonistki, której imienia nigdy nie starał się zapamiętać.Ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.- Pan Anderson będzie tu lada chwila.- Czy to nie ironia - zauważył - że ja, który mogę zaspokoić wszystkie swoje pragnienia, nigdy nie jestem zaspokojony? Znowu wybuchnął śmiechem.- Dlaczego nigdy nie poszliśmy do łóżka? - spytał.Recepcjonistka rzuciła mu pełne złości spojrzenie.- Zawsze pan o to pyta, gdy się pan tu zjawia.Ale nigdy, kiedy pan stąd wychodzi.Mówiła prawdę.Kiedy opuszczał Centrum Rzeźbienia Sylwetki Andersona, nigdy nie wydawała mu się tak atrakcyjna jak wtedy, gdy do niego przychodził.Zjawił się Anderson, przystojny i wylewnie serdeczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •