[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej chwili aeroplan pochylił się nagłe na lewą stronę, zataczając łuk.Raczek krzyknął i począł rzucać w Lepajłłę groźne spojrzenia.— Niech się pan nie rusza i niech się pan nie wierci! Ledwie się pan poruszył, zaraz aeroplan pochylił siei Nie powinni zabierać ludzi ważących tyle co słonie… Już… Jakoś znowu równo leci… Jakże ci tam, Ignasiu?Ignaś odpowiedział wielkim szczęściem spojrzenia i tylko ściskaj jego rękę, więc Raczek znowu wpadł na jasne wody radości i nurzał się w nich z rozkoszą.Nagle krzyknął:— Spadamy! Jakaś katastrofa!Ignaś zaśmiał się głośno.— Motor nie działa! — mówił Raczek przerażony.— Lądujemy! — objaśnił go Ignaś.Raczek przeżył te chwile z niedowierzaniem i wśród kilku migawkowych, krótkotrwałych zgryzot i przerażeń, zanim aeroplan, podskoczywszy kilkakrotnie na twardym podścielisku lotniska, zatrzymał się jak zdyszany bachmat.A kiedy filozof wyszedł z kabiny i dotknął nogami ziemi, najpierw się zatoczył, zdawało mu się bowiem, że jeszcze leci.W głowie miał mnóstwo huku i terkotania, jak gdyby huczący bąk obrał ją sobie za gniazdo.Otrzeźwiał jednak szybko na widok ziemi rodzonej, niewzruszonej i pewnej.Zaświtała w nim myśl, aby padłszy na nią krzyżem ucałować ją i zakrzyknąć: „Ziemio! Ziemio!” — powstrzymał się jednak, nie lubił bowiem, aby jego wzruszeniom przypatrywało się tysiące ludzi.Za to stąpał pośród nich jak bohater.Zdawało mu się, że jest Kolumbem, co powrócił z Nowego Świata, odkrytego wśród straszliwych trudów: tłumy zaległy wybrzeże, a on idzie — triumfator — aby stanąć z dumą przed królewskim tronem.Marzenia jego przerwał, jak zawsze, Lepajłło:— I co, panie Alojzy, jest pan zadowolony?— Jestem szczęśliwy — odrzekł Raczek.— Przekonałem się, że człowiek zwyciężył żywioł bardziej niebezpieczny niż woda.Wróżę temu wynalazkowi powodzenie i wielką przyszłość.— Niepotrzebnie pan się tak bał…— Kto się bał?! — wykrzyknął Raczek zdumiony.— Ja?Pan źle widzi i źle słyszy, panie Michale.Ja się wcale nie bałem, bo zawsze gardziłem i będę gardził niebezpieczeństwem.To, co pan uważał za objawy lęku, to był bunt, może zbyt głośny, mojej idei przeciwko idei, którą do tej chwili uważałem za niezdolną do życia.Mówiąc to powoli i dobitnie, mrugał na Lepajłłę wskazując na Ignasia, co oznaczało:— Gadaj, stary niedźwiedziu, co ci się podoba, ale tylko wtedy, kiedy będziemy sami, ale nie zdradzaj moich słabości przed chłopcem!— Rozumiem! — odrzekł mu Lepajłło skinieniem głowy.— Chcesz oszukać łatwowierne dziecko!„Łatwowierne dziecko” nie zwracało jednak na nich uwagi.Ignaś przeżył chwilę wymarzoną, a w tej chwili tak był zajęty rozmyślaniem, że nie było w głowie już miejsca na myśli nie mające skrzydeł.Cudowna to była jazda, lecz trwała zbyt krótko.I zbyt bezpieczna… Siedzi się wygodnie, w zamknięciu, jak w kolejowym wagonie.Wielką z tego radość ma ojciec, wielką radość ma pan Lepajłło.I on jest uradowany, bardzo uradowany, bo już wie, jak ziemia wygląda z góry, poczuł dreszcz przy odrywaniu się od ziemi i w chwili powrotu na nią, lecz tyle razy latał w myśli na tamtych aeroplanach: groźnych, bojowych, zwinnych i śmigłych, tak sobie wyobraził lot twarzą w twarz z wichrem i pędem, że ten lot „pasażerski” uważa jedynie za wstęp do czegoś, o czym nie można myśleć bez rozkosznego dreszczu.Przed chwilą był na pierwszym stopniu tej wysokości, która nie ma granic.Aeroplan płynął spokojnie, jak gdyby miał przed sobą wytyczony gościniec, przy którym przydrożnymi znakami są całe miasta lub wsie.Ci „pasażerscy” lotnicy muszą tak latać, z nieomylnym spokojem, bacznie pilnując bezpieczeństwa.Umieją to czynić świetnie, ach, jak świetnie, bo są wybrani z najświetniejszych.Dlatego powierza się im życie ludzkie, a oni go strzegą jak największego skarbu.A „tamci” latają po bezdrożach i szukają na niebie ścieżek nieznanych, opętanych dróg, przepaści i wąwozów, jakby chcieli poznać teren, zbadać wszystkie drogi wiatrów i wszystkie ich przesmyki.Wiatr każdej nocy i każdego dnia zaciera po sobie ślady i jak górska rzeka żłobi sobie coraz to nowe koryta, ale lotnika nie zmyli.On już wie, gdzie są wietrzyste drogi, jakby na zawsze wyżłobione, gdzie się najczęściej puste otwierają przepaście i którędy wichr będzie się dzisiaj przelewał.Odbywa się pomiędzy lotnikami a wichrem walka nieustanna, żmudna i nieustępliwa.Wróg niewidzialny jest podstępny, więc bojowy lotnik nauczył się wyczuwać go każdym nerwem i zna wszystkie jego nieuczciwe w walce sposoby.W straszliwości tej wojny jest tyle grozy, że dreszcz wstrząsa człowiekiem.W zwycięstwie człowieka jednakże jest tyle radosnej dumy, że nic go od tej walki nie odwiedzie.Takim być lotnikiem, takim tylko! Walczącym, walczącym nieustannie, gotowym na wszystko.Musi on czasem spełnić zadanie, przed którym zawahałby się na ziemi najodważniejszy; musi być zrośnięty ze swoją maszyną na śmierć i życie, znać musi każde jej drgnienie i każdą odmianę głosu, każdy w niej szmer i każdy ruch ledwie dostrzegalny.Ignaś rozmyślał o tym zgiełkiem myśli.Był to powszedni chleb jego rozważań, którym karmił niespokojną duszyczkę.Nie zwierzał się z tym nikomu, bał się bowiem, że go jednym dmuchnięciem zgaszą jak płonącą w biały dzień świeczkę.Jest przecież pędrakiem, co ledwo odrósł od ziemi, cóż on jednak jest winien temu, że się dał opętać tym skrzydlatym marzeniom, kiedy to marzenia codziennie przypinają sobie skrzydła i wzlatują na lotnisku, wabiąc go i napełniając słodkim, radosnym wzruszeniem? Już go chyba nie opuszczą nigdy.Ignaś myślał z rzewnym uśmiechem, że gdyby nie był człowiekiem, nie byłby ani drzewem, ani rybą, ani kamieniem, lecz albo ptakiem, albo wiatrem.Wiatr był dla niego stworzeniem żywym i czującym.Odróżniał wybornie wiatry złe i podstępne, zrywające się niespodzianie, kłębiące się z wściekłością, od wiatrów pożytecznych, wiejących z jednakim natężeniem, pełnych siły, co szuka pracy, aby się wyzwolić i ucichnąć.Patrzył czasem na widowiska wśród chmur i wyobrażał sobie, co tam na wysokościach wyprawia wiatr; z lotu chmur oznaczał kierunek i natężenie i o tym tylko myślał, czy byłby on dla lotnika wiatrem złym, czy przyjaznym i pożytecznym? Z tego punktu widzenia osądzał każdy dzień, zaledwie otworzywszy oczy.Nie obchodziło go to wcale, czy pójdzie do szkoły w strugach deszczu, czy w złotym słońcu.Troską jego było pytanie, czy ołowiana szarość dnia nie zwoła jakichś złych wichrów lub ciężkiej trzody mgieł, co zawalą niebieskie drogi, poczynią zasieki lub rozkleją się po niebie brudnym, nieprzejrzanym jeziorem.Sami lotnicy nie mieli chyba takich serdecznych z tego powodu zmartwień.Ignaś jednak chciał dopiero być lotnikiem, więc był jeszcze więcej gorliwy od tych, co już nimi byli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Parsons Tony Mezczyzna i chlopiec.BLACK
- Chłopi tom 2 W.S.Reymont
- Reymont Chlopi III
- Reymont Chlopi IV
- Chłopi
- Smith Martin Cruz Skrzydla nocy
- Weber Dav
- Olson Lynne, Cloud Stanley Sprawa honoru
- Jan Potocki Rekopis znaleziony w Sragossie
- ebook Andrzej Sapkowski Narrenturm
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl